> Mulinowanie i inne wariactwa: sierpnia 2016

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Folio Mini Album

Zauważyłam, że ostatnio bardzo się rozpisuję - dużo gadam, mało robię. Dlatego też, dzisiaj będzie krótki post o nowości, którą ostatnio zrobiłam. Mianowicie: folio mini album. To moje drugie scrapowe podejście, a pierwsze, jeżeli chodzi o taką mini formę. Albumik powstał z bloku technicznego, inspirowany oczywiście wspomnianym już kiedyś na blogu kanałem na YT, który możecie sobie pooglądać, tutaj. Wykorzystałam wszystkie pozostałości po dużym albumie, a więc resztę papierów i dodatków. Zostałam właściwie już z niczym, a więc szykują się zakupy scrapowe (zacieram ręce z chytrym uśmieszkiem :)). W końcu mam zrobić album dla nas, do domu - sam mój ślubny tak powiedział. Jesteście świadkami :)
Ten malutki albumik powstał na prezent urodzinowy dla Sylwii. Urodziny miała ona na początku miesiąca. Nie będę Wam opowiadać o mojej wtopie urodzinowej, bo mi wstyd. Po turbulencjach skromny prezent na szczęście dotarł do solenizantki.  A w prezencie ten oto mini albumik:













Znów Was zasypałam zdjęciami, ale wybaczcie, ciężko wybrać tylko dwa, żeby pokazać całość. A jak mam wybrać trzy, to dlaczego reszty mam Wam nie pokazać :) Jestem zadowolona z efektu końcowego, solenizantka również pisała, że jest zauroczona albumikiem, więc wszystko się zgadza :)

***
Dziękuję za piękne słowa odnośnie konia. Macie rację: dałam radę, a Lancelot mimo wszystko był wart poświęcenia :)
Co do Grecji - powtórzę się, naprawdę warto! Tak jak i warto spełniać marzenia :)

Promyk - Kochana, nie tylko dla mnie jest blog, ale i dla Was, więc nie masz za co dziękować. Cieszę się, że relacja z Grecji Ci się podobała. A męża pomogę uśpić i zapakować do samolotu :)

piątek, 26 sierpnia 2016

Podróże małe i duże - Thassos, Grecja

Dzisiejszy post nie jest postem o żadnym rękodziele, ale jest postem o moim urlopie, z którego ostatnio wróciłam. Miałam nie pisać nic o tym, wszakże nie jestem żadnym podróżnikiem, nie prowadzę bloga o podróżach, a rękodziele. Niemniej jednak na życzenie Promyka, zamieszczam krótką relację z podróży. Kto nie ma ochoty na podróżniczy post, może go po prostu opuścić :) 

Nie jestem typem podróżnika, który pakuje plecak i rusza w świat. Nęcą mnie wycieczki, wyjazdy, poznawanie nowej kultury, odkrywanie nowych miejsc, ale nie na tyle, by spakować się i ruszyć w podróż za jeden grosz. Jestem typem ostrożnym i nielubiącym zmian, zatem z pierwszą zagraniczną wycieczką długo się nosiłam, ale wyjechaliśmy w tamtym roku. W tym roku również pojechaliśmy odpocząć. Fakt, mieliśmy nie jechać, ale jakoś nas rodzina namówiła, dorzuciła parę groszy, więc skorzystaliśmy z tego i wyruszyliśmy na grecką wyspę Thassos. W podróż ruszyliśmy z biurem podróży Itaka (również w tamtym roku lecąc do Hiszpanii, lecieliśmy z Itaką). Biuro to mamy sprawdzone i godne zaufania. Nie mieliśmy żadnych niespodzianek, ani problemów. Na miejscu powitały nas bardzo miłe rezydentki, z którymi cały czas był kontakt, które pomagały, jak potrafiły. Zatem, mogę polecić to biuro podróży bez mrugnięcia okiem :)
Generalnie wysepka Thassos to naprawdę niewielka wysepka, ponieważ podróż dokoła wyspy to jedynie ok. 107 kilometrów! Mała, piękna wysepka i generalnie mało oblegana przez turystów (a przynajmniej nie odczuwa się natłoku setek ludzi w miasteczkach i na plażach). Wyspa w większości składa się z marmuru, zatem część wybrzeża jest dosłownie marmurowa. Woda morska (Morze Egejskie) jest przezroczysta i niezwykle ciepła (chociaż to pewnie dlatego, że sierpień to miesiąc największych upałów - powyżej 30 stopni cały czas). Plaże są zdecydowanie mieszane: cześć jest kamienistych (marmurowych), a część jest piaszczystych, a właściwie brokatowych, gdyż piasek jest bardzo miałki i od marmurowych drobinek skrzy się jak brokat. Im dalej w głąb wyspy tym można rzec, że wyżej, gdyż znajdują się tam góry pokryte lasami piniowymi i gajami oliwnymi, a najwyższy szczyt ma ponad 1200 m.n.p.m.
Spytacie: co można robić na tak maleńkiej wysepce? A no wiele! Oprócz oczywiście plażowania, taplania się w ciepłej wodzie i smakowania kulinarnych, greckich przysmaków, warto trochę się ruszyć i zobaczyć malownicze zakątki. Mimo, iż wyspa jest niewielka miejsc, które warto zobaczyć jest wiele. A oto te, do których my dotarliśmy:
1. Aliki - nasz faworyt - to półwysep, który ma dwie maleńkie plaże i posiada pozostałości po starożytnych, greckich świątyniach. Ale to, co naprawdę jest warte zobaczenia, to widoki. A zatem nie ma leżenia na maleńskiej plaży, a ruszamy szlakiem dokoła półwyspu i .... zakochujemy się w każdym widoku! Naprawdę, ciężko opisać to piękno - czysta woda, marmur, słońce - trzeba to zobaczyć!
2. Giola - czyli miejsce kultowe, trochę przereklamowane, ale warte zobaczenia. Jest to naturalny basen wyżłobiony w skale. Mówi się, że basen ten jest okiem Zeusa, które miało pilnować jedną ze swoich kochanek, Afrodytę. Niemniej jednak przygotujcie się na trochę marszu i dużo turystów.
3. Panagia - malownicze miasteczko, położone w górach. Miejsce, gdzie produkuje się najsmaczniejszą oliwę i najpyszniejszy, piniowy miód (z milionem dodatków: od orzechów po pomarańcze). Miejsce, które posiada piękny ryneczek ze źródełkiem dla zakochanych.
4. Theologos - miasteczko, położone jeszcze wyżej w górach. Warto dla starej, greckiej zabudowy. Tutaj przenosimy się z dala od turystów, morza, plaży. Surowy, górski klimat, stara, grecka zabudowa, ciasne uliczki (zaledwie dwie główne drogi) i mnóstwo kóz, brykających po górach.
5. Klasztor św. Michała Archanioła - prawosławny klasztor, gdzie miłe siostry 8 godzin pracują, 8 godzin się modlą i 8 godzin śpią. Miejsce warte zwiedzenia nie tylko dlatego, że widok z placu klasztoru jest przecudowny, ale i dlatego, że w środku znajduje się słynna relikwia. A dokładnie rzecz biorąc: kawałek gwoździa, którym przybity został Jezus Chrystus do krzyża.
6. Limenas - "stolica" wyspy. Piękne, portowe miasto, w którym znajduje się muzeum archeologiczne oraz pozostałości nie tylko po agorze, ale i teatrze greckim.
7. Grecja kontynentalna - tak, dobrze słyszeliście: kontynent. A to dlatego, że od Thassos na kontynent jest zaledwie 8 km! Więc jak tu nie zwiedzić słynnego starożytnego Fillipi, które jakiś miesiąc temu zostało wpisane na listę zabytków UNESCO? Jak tu nie zwiedzić Kavali ze słynnym akweduktem Sulejmana (tego samego, o którym jest/był serial w TVP1)? Jak nie zamoczyć stopy w rzece, w której św. Paweł ochrzcił pierwszą Europejkę?  No jak? Po prostu nie da się - a warto!
Naprawdę piękna wysepka, warto przejechać się dokoła niej, podziwiać piękne widoki - jechanie samochodem przez te górskie serpentyny z widokiem na morze, a w dół tylko przepaść robi piorunujące wrażenie! Jest tam naprawdę pięknie i każdy znajdzie coś dla siebie: plaże, góry, zabytki, woda, setki tawern, sklepików! A teraz zdjęcia, na dowód, że mówię prawdę :)






















Jak tylko będziecie mieć kiedykolwiek okazję do wypoczynku na Thassos, nie zastanawiajcie się ani chwili naprawdę warto!
A teraz, na koniec przydługiej notki, pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego weekendu! 

wtorek, 23 sierpnia 2016

Koń 2.0 - Finał!!

Tak, wiem! Nie było mnie tutaj miesiąc czasu!! Ale! Mam dwa powody tej abstynencji w sferze blogowej. Po pierwsze, okazało się, że przez przypadek (zupełnie jak w tamtym roku) pojechaliśmy na tygodniowy urlop za granicę. A jako, że wyjazd ten był zupełnie spontaniczny i przypadkowy, mieliśmy niecały tydzień na przygotowanie się do wylotu. Zatem była szaleńcza pogoń, żeby wszystko kupić (w końcu nawet stroju nie miałam - po co mi, skoro się nigdzie nie wybieram?) oraz szaleńcze ogarnianie spraw domowych, co by to moich rodziców można w miarę bezpiecznie zostawić samych. Niemniej jednak szaleństwo się udało, wyruszyliśmy na grecką wyspę Thassos, zwaną Szmaragdową Wyspą. Nie będę Was zanudzać moim wyjazdem, obserwacjami i milionem zdjęć, bo byście pousypiali! W każdym razie konkluzja jest prosta i przyjemna: wyspa piękna, widoki zapierające dech w piersiach, a my zresetowaliśmy się, pozwiedzaliśmy, wypoczęliśmy i wróciliśmy z nową rezerwą sił do życia codziennego. Polecam każdemu, jeżeli kiedyś będziecie mieć okazję - pięknie tam jest, naprawdę.
Drugim powodem mej abstynencji był wierny, aczkolwiek niesforny druh mój Lancelot. I tu wiadomość z ostatniej chwil: druh mój i wróg mój został ukończony, wykąpany, wyprasowany, oprawiony i wręczony! Tak! Słyszycie dobrze: skończyłam konia!!
Pomysł na konia zrodził się z potrzeby wręczenia prezentu wspaniałej kobiecie, zaraz na początku tego roku. Po długich poszukiwaniach odpowiedniego wzoru trafiłam na tego (jak mi się wtedy wydawało) wspaniałego ogiera. Haftować zaczęłam drania na czarnej kanwie 18 Ct, dwoma nitkami muliny DMC. No i haftowałam, płakałam i go nienawidziłam. Krzyżyki były okropne, ja byłam na skraju załamania, a koń rżał ze śmiechu. W kwietniu, po wyhaftowaniu kilku stron, stwierdziłam: "Nic z tego nie będzie! Nie dam rady tego tak wyhaftować!". Z żalem odcięłam wyhaftowany kawałek, wyrzuciłam do kosza i ,.. zaczęłam od nowa, jedną nitką, ucząc się metody parkowania (swoją drogą opanowałam trochę to parkowanie, przydatna umiejętność, aczkolwiek nie do każdego haftu). No i poszło, mozolnie i trudno, a każdy krzyżyk to droga przez piekło. Kolory szare, bure, brązowe, czarna, drobna kanwa i 16 stron wzoru. Nie było jak wiecie lekko, przyjemnie i kolorowo! Koń to był haft-wyzwanie. Mówiąc żargonem mojego męża: koń przeczołgał mnie przez niezły poligon! Byłam jednak twardym żołnierzem i zwyciężyłam nie tylko bitwę, ale i całą wojnę! I tak oto przed Wami dostojny Lancelot w całej okazałości:








 Dane techniczne:
Tkanina: Aida 18 Ct, czarna
Mulina: DMC, 27 kolorów
Wymiary haftu: 143 x 200 krzyżyków
Ramka: zakupiona w sklepie Foto-Max

Lancelot, nie da się ukryć urodziwy drań, trafił już dzisiaj do swojej właścicielki, która go pokochała od pierwszego wejrzenia. Mam nadzieję, że ze wzajemnością i że mój praktycznie ośmiomiesięczny przyjaciel, nieprzyjaciel będzie wiernie służył.
Przyznam szczerze, że jednak trochę smutno mi teraz, ale i wielki kamień spadł mi z serca! Mam to za sobą! Mogę się wziąć za inne rzeczy, czyli odgruzowanie Waszych wspaniałych blogów, naukę i sampler (no i może wrócę w końcu do swojej ukochanej Afrykanki!). A więc Kochani moi, po prawie ośmiu miesiącach niezwykle zaciętej walki, czas się pożegnać ze wspaniałym, odważnym i niezwykle wytrwałym Lancelotem! Żyj wspaniale Lancelocie na swej nowej równinie :) 

***
Poza tym dziękuję za piękny Wasz doping, bez Was ten koń by nigdy nie postawił całych kopyt na ziemi, zaległ by w szafie i świat by o nim nie usłyszał. To również Wasza zasługa, że wytrwaliście, że kopaliście mnie po tyłku i wierzyliście, że dam radę. Dałam, dzięki Wam :)
Ponadto witam nowych obserwatorów w moich skromnych, blogowych progach. Mam nadzieję, że będziecie się tutaj dobrze czuć :)
A teraz żegnam się z Wami, życzę udanego tygodnia! :)

PS Zdjęcia średniej jakości, ale musicie mi wybaczyć, to kwestia pośpiechu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...