Tak, wiem! Nie było mnie tutaj miesiąc czasu!! Ale! Mam dwa powody tej abstynencji w sferze blogowej. Po pierwsze, okazało się, że przez przypadek (zupełnie jak w tamtym roku) pojechaliśmy na tygodniowy urlop za granicę. A jako, że wyjazd ten był zupełnie spontaniczny i przypadkowy, mieliśmy niecały tydzień na przygotowanie się do wylotu. Zatem była szaleńcza pogoń, żeby wszystko kupić (w końcu nawet stroju nie miałam - po co mi, skoro się nigdzie nie wybieram?) oraz szaleńcze ogarnianie spraw domowych, co by to moich rodziców można w miarę bezpiecznie zostawić samych. Niemniej jednak szaleństwo się udało, wyruszyliśmy na grecką wyspę Thassos, zwaną Szmaragdową Wyspą. Nie będę Was zanudzać moim wyjazdem, obserwacjami i milionem zdjęć, bo byście pousypiali! W każdym razie konkluzja jest prosta i przyjemna: wyspa piękna, widoki zapierające dech w piersiach, a my zresetowaliśmy się, pozwiedzaliśmy, wypoczęliśmy i wróciliśmy z nową rezerwą sił do życia codziennego. Polecam każdemu, jeżeli kiedyś będziecie mieć okazję - pięknie tam jest, naprawdę.
Drugim powodem mej abstynencji był wierny, aczkolwiek niesforny druh mój Lancelot. I tu wiadomość z ostatniej chwil: druh mój i wróg mój został ukończony, wykąpany, wyprasowany, oprawiony i wręczony! Tak! Słyszycie dobrze: skończyłam konia!!
Pomysł na konia zrodził się z potrzeby wręczenia prezentu wspaniałej kobiecie, zaraz na początku tego roku. Po długich poszukiwaniach odpowiedniego wzoru trafiłam na tego (jak mi się wtedy wydawało) wspaniałego ogiera. Haftować zaczęłam drania na czarnej kanwie 18 Ct, dwoma nitkami muliny DMC. No i haftowałam, płakałam i go nienawidziłam. Krzyżyki były okropne, ja byłam na skraju załamania, a koń rżał ze śmiechu. W kwietniu, po wyhaftowaniu kilku stron, stwierdziłam: "Nic z tego nie będzie! Nie dam rady tego tak wyhaftować!". Z żalem odcięłam wyhaftowany kawałek, wyrzuciłam do kosza i ,.. zaczęłam od nowa, jedną nitką, ucząc się metody parkowania (swoją drogą opanowałam trochę to parkowanie, przydatna umiejętność, aczkolwiek nie do każdego haftu). No i poszło, mozolnie i trudno, a każdy krzyżyk to droga przez piekło. Kolory szare, bure, brązowe, czarna, drobna kanwa i 16 stron wzoru. Nie było jak wiecie lekko, przyjemnie i kolorowo! Koń to był haft-wyzwanie. Mówiąc żargonem mojego męża: koń przeczołgał mnie przez niezły poligon! Byłam jednak twardym żołnierzem i zwyciężyłam nie tylko bitwę, ale i całą wojnę! I tak oto przed Wami dostojny Lancelot w całej okazałości:







Dane techniczne:
Tkanina: Aida 18 Ct, czarna
Mulina: DMC, 27 kolorów
Wymiary haftu: 143 x 200 krzyżyków
Ramka: zakupiona w sklepie Foto-Max
Lancelot, nie da się ukryć urodziwy drań, trafił już dzisiaj do swojej właścicielki, która go pokochała od pierwszego wejrzenia. Mam nadzieję, że ze wzajemnością i że mój praktycznie ośmiomiesięczny przyjaciel, nieprzyjaciel będzie wiernie służył.
Przyznam szczerze, że jednak trochę smutno mi teraz, ale i wielki kamień spadł mi z serca! Mam to za sobą! Mogę się wziąć za inne rzeczy, czyli odgruzowanie Waszych wspaniałych blogów, naukę i sampler (no i może wrócę w końcu do swojej ukochanej Afrykanki!). A więc Kochani moi, po prawie ośmiu miesiącach niezwykle zaciętej walki, czas się pożegnać ze wspaniałym, odważnym i niezwykle wytrwałym Lancelotem! Żyj wspaniale Lancelocie na swej nowej równinie :)
***
Poza tym dziękuję za piękny Wasz doping, bez Was ten koń by nigdy nie postawił całych kopyt na ziemi, zaległ by w szafie i świat by o nim nie usłyszał. To również Wasza zasługa, że wytrwaliście, że kopaliście mnie po tyłku i wierzyliście, że dam radę. Dałam, dzięki Wam :)
Ponadto witam nowych obserwatorów w moich skromnych, blogowych progach. Mam nadzieję, że będziecie się tutaj dobrze czuć :)
A teraz żegnam się z Wami, życzę udanego tygodnia! :)
PS Zdjęcia średniej jakości, ale musicie mi wybaczyć, to kwestia pośpiechu!